Walka była ciężka. Z jednej strony 2, z drugiej
3. Przyznam się, że po cichu liczyłam na 3. I wygrało z przewagą
jednego głosu!
-O mój Bosh! - powiedziałą Britt która odważyła się podejść do źródła hałasu.
-Co to? Co to?- dopytywał się przerażony Teoś
-Właściwie nic - odpowiedziała zrezygnowana.
Britanny i jej niby-brat po fałszywym alarmie postanowili odpocząć, bo zaczynało zmierzchać. Biedactwa, były pewne że na dziś to koniec przygód. O moje moje, nawet nie wiedziały, jak bardzo się mylą.
-Nie uważasz że im głębiej zagłębiamy się w ten las, tym więcej jest drzew?
-N-n-nie sądzę - odpowiedziała, choć sama czuła że w tym co powiedział Teodor jest dużo prawdy.
Cichy szelest za nimi. Nagle, niby chichot, niby wiatr. Britt czuje na sobie czyjś wzrok. Zimny, przenikliwy wzrok.
Ciekawe, co, lub kto to może być.
Britt znów usłyszała chichot. Tym razem bardzo wyraźnie i nie było wątpliwości. Ktoś stał tuż za nią. Odwróciła głowę. Powoli, bo do końca nie była pewna czy chce zobaczyć to, co czai się za nią. Ona, wielka mistrzyni gry w slandermena(zebrała 8 karteczek mnóstwo razy, a nie jak na złość nigdy się nie udało. No, może dlatego że mnie nie pomagał mistrz slandermena Alvin. Będę musiała go poprosić) , doskonale znała zasadę nigdy się nie odwracaj. A jednak odwróciła się. Na chwilę serce przestało jej bić. Ale potem odetchneła.
-Och, panno Frank! Tak się cieszę że panią widzę.
Panna Frank, miła staruszka mieszkająca na końcu ulicy. Zawsze ubrana elegancko, w kolorowe wymyślne stroje. Wieiwórki były jej oczkami w głowie. Traktowała je jak wnuczęta, które odwiedzały ją co sobotę. Wiewiórki zaś kiedy tylko miały czas. Najbardziej na świecie gardziła mordercami. Mdlała na widok krwi. A to, była pani Frank, tylko .... nie pani Frank. Włosy, postawione na żelu, ułożone na boba. Ciasny czarny kostium. I ten wzrok! Patrzyła na nich jak na.... ofiary? Britt specjalnie się tym nie przejeła.
-Jak się pani miewa? Jak tam wnuczęta?
-Wnuczęta? Coś ci się pomyliło laluniu. Ja nie mam rodziny.
-Hm... naprawdę?
-Tak. Ładniutkie kolczyki.
Britt instyktownie dotknęła małych różowych serduszek, ze złotą obwódką(?) . To był taki mały prezent na walentynki. Od tajemniczego wielbiciela.(podpowiem wa że jego imię zaczyna się na A, a Britanny nigdy się o tym nie dowiedziała. Tylko jak jej powiecie to nie ręczę za siebie!)
-Dziękuje.
-No, ja też dziękuje. Dawaj je tu.
-Słucham?!
-Dawaj albo.... cię ..... ciachnę! - panna Frank wyjeła nóż (nie hak, nie hak!)
-Panno Frank! - Britt przeraziła się nie na żarty. Posłusznie zdjęła błyskotki i podała je napastniczce. Ta po odebraniu łupu, nożem naznaczyła na jej ręcę czerwoną kreskę.
Britt krzyknęłą z bólu, Teodor ze strachu. Panna Frank zaśmiała się złośliwie. Na szczęście rana Britt nie była tyle poważna, co bolesna. Pannie Frank podobało się znęcanie nad dziećmi. Podeszła do Teosia.
-Co mały? Żywią cię smalcem czy co?
- C-c-co?
-Jesteś tłusty jak prosiak przed ubiciem.
Zarechotała. W oczach chłopca pojawiły się kryształki łez. Britt znieruchomiana przez strach nie mogła bronić brata. W tym czasie zła panna Frank podeszła do niej. Zdjeła z jej głowy Alvinową czapkę. Britt ostro zaprotestowała. ,,Będę dla niej łagodniejsza'' pomyślałą panna Frank ,,wrzucę ją po prostu do błota'' Britt pisnęłą widząc relikwie w kałuży. Odzyskała siły i rzuciła się na pannę Ffrank.
Ta, widząc przekór w oczach rudej pogroziła jej nożem, coniewiele dało. Więc nasza malutka delikatna Britt, biła się po raz pierwszy w życiu. Dodatkowo, przeciwniczka miała nóż, którym zadała jej kolejną ranę na ręce. Britt pchneła przeciwniczkę, tej nóż wypadł z kościstych dłoni. Britt mogła raz nim machnąć, i staruszka padłaby martwa. Ale nie, wrażliwe serce jej zakazało.
-Odejdź. Pozwalam ci odejść.
-Odejdę. Tak, wiesz, gdzieś już cię widziałam. Tylko miałaś spodnie.
-Acha. ODEJDŹ!
Staruszka odeszła w las. Natomiast Britt cisneła nóz na ziemię, po czym wyjęła z kałuży czapkę. Znów założyła ją na głowę.
Pół godziny potem, zapadł zmierzch. Niby-rodzeństwo układalo się do snu. Teodor spał słodko, a Britt oglądała swoje rany. Po ten zdjęła czapkę i przytuliłą ją mocno do siebie. Nie wypuszczając jej z rąk, spojżała na mapę. Pokręciła głową. Usłyszała sowę. Mocniej ścisneła czapkę. ,,Ja wiem że tu jesteś''' pomyślała. A potem wspomniała słowa Teodora
,,Ten las, nas nie lubi''
-O mój Bosh! - powiedziałą Britt która odważyła się podejść do źródła hałasu.
-Co to? Co to?- dopytywał się przerażony Teoś
-Właściwie nic - odpowiedziała zrezygnowana.
Britanny i jej niby-brat po fałszywym alarmie postanowili odpocząć, bo zaczynało zmierzchać. Biedactwa, były pewne że na dziś to koniec przygód. O moje moje, nawet nie wiedziały, jak bardzo się mylą.
-Nie uważasz że im głębiej zagłębiamy się w ten las, tym więcej jest drzew?
-N-n-nie sądzę - odpowiedziała, choć sama czuła że w tym co powiedział Teodor jest dużo prawdy.
Cichy szelest za nimi. Nagle, niby chichot, niby wiatr. Britt czuje na sobie czyjś wzrok. Zimny, przenikliwy wzrok.
Ciekawe, co, lub kto to może być.
Britt znów usłyszała chichot. Tym razem bardzo wyraźnie i nie było wątpliwości. Ktoś stał tuż za nią. Odwróciła głowę. Powoli, bo do końca nie była pewna czy chce zobaczyć to, co czai się za nią. Ona, wielka mistrzyni gry w slandermena(zebrała 8 karteczek mnóstwo razy, a nie jak na złość nigdy się nie udało. No, może dlatego że mnie nie pomagał mistrz slandermena Alvin. Będę musiała go poprosić) , doskonale znała zasadę nigdy się nie odwracaj. A jednak odwróciła się. Na chwilę serce przestało jej bić. Ale potem odetchneła.
-Och, panno Frank! Tak się cieszę że panią widzę.
Panna Frank, miła staruszka mieszkająca na końcu ulicy. Zawsze ubrana elegancko, w kolorowe wymyślne stroje. Wieiwórki były jej oczkami w głowie. Traktowała je jak wnuczęta, które odwiedzały ją co sobotę. Wiewiórki zaś kiedy tylko miały czas. Najbardziej na świecie gardziła mordercami. Mdlała na widok krwi. A to, była pani Frank, tylko .... nie pani Frank. Włosy, postawione na żelu, ułożone na boba. Ciasny czarny kostium. I ten wzrok! Patrzyła na nich jak na.... ofiary? Britt specjalnie się tym nie przejeła.
-Jak się pani miewa? Jak tam wnuczęta?
-Wnuczęta? Coś ci się pomyliło laluniu. Ja nie mam rodziny.
-Hm... naprawdę?
-Tak. Ładniutkie kolczyki.
Britt instyktownie dotknęła małych różowych serduszek, ze złotą obwódką(?) . To był taki mały prezent na walentynki. Od tajemniczego wielbiciela.(podpowiem wa że jego imię zaczyna się na A, a Britanny nigdy się o tym nie dowiedziała. Tylko jak jej powiecie to nie ręczę za siebie!)
-Dziękuje.
-No, ja też dziękuje. Dawaj je tu.
-Słucham?!
-Dawaj albo.... cię ..... ciachnę! - panna Frank wyjeła nóż (nie hak, nie hak!)
-Panno Frank! - Britt przeraziła się nie na żarty. Posłusznie zdjęła błyskotki i podała je napastniczce. Ta po odebraniu łupu, nożem naznaczyła na jej ręcę czerwoną kreskę.
Britt krzyknęłą z bólu, Teodor ze strachu. Panna Frank zaśmiała się złośliwie. Na szczęście rana Britt nie była tyle poważna, co bolesna. Pannie Frank podobało się znęcanie nad dziećmi. Podeszła do Teosia.
-Co mały? Żywią cię smalcem czy co?
- C-c-co?
-Jesteś tłusty jak prosiak przed ubiciem.
Zarechotała. W oczach chłopca pojawiły się kryształki łez. Britt znieruchomiana przez strach nie mogła bronić brata. W tym czasie zła panna Frank podeszła do niej. Zdjeła z jej głowy Alvinową czapkę. Britt ostro zaprotestowała. ,,Będę dla niej łagodniejsza'' pomyślałą panna Frank ,,wrzucę ją po prostu do błota'' Britt pisnęłą widząc relikwie w kałuży. Odzyskała siły i rzuciła się na pannę Ffrank.
Ta, widząc przekór w oczach rudej pogroziła jej nożem, coniewiele dało. Więc nasza malutka delikatna Britt, biła się po raz pierwszy w życiu. Dodatkowo, przeciwniczka miała nóż, którym zadała jej kolejną ranę na ręce. Britt pchneła przeciwniczkę, tej nóż wypadł z kościstych dłoni. Britt mogła raz nim machnąć, i staruszka padłaby martwa. Ale nie, wrażliwe serce jej zakazało.
-Odejdź. Pozwalam ci odejść.
-Odejdę. Tak, wiesz, gdzieś już cię widziałam. Tylko miałaś spodnie.
-Acha. ODEJDŹ!
Staruszka odeszła w las. Natomiast Britt cisneła nóz na ziemię, po czym wyjęła z kałuży czapkę. Znów założyła ją na głowę.
Pół godziny potem, zapadł zmierzch. Niby-rodzeństwo układalo się do snu. Teodor spał słodko, a Britt oglądała swoje rany. Po ten zdjęła czapkę i przytuliłą ją mocno do siebie. Nie wypuszczając jej z rąk, spojżała na mapę. Pokręciła głową. Usłyszała sowę. Mocniej ścisneła czapkę. ,,Ja wiem że tu jesteś''' pomyślała. A potem wspomniała słowa Teodora
,,Ten las, nas nie lubi''
Jeśli
chodzi o dziewczynki, tj Patyka i bułeczkę, po siedmiogodzinnych
poszukiwania siadły wykończone pod drzewem. Spojżały w górę, bo
usłyszały coś. Jak myślicie, co?
- Mereditch.
- Kota, ale ten zręcznie umknął niezauważony.
- Nic, co jest w tej historii istotne.
- Niespodzianka?
Buźka, PAndzia :3
Eno
OdpowiedzUsuń4xd . Ej odgapiłaś se dramat
OdpowiedzUsuńSuper ! :> 4 !
OdpowiedzUsuń4, liczę na twoja pomysłowość
OdpowiedzUsuńja już przedtem chciałam 4 i nikt nie chciał :( teraz też daję 4 :d
OdpowiedzUsuń4 Tylko żeby było romancidło
OdpowiedzUsuńja bym prędzej przeczuwała grimdark ;> XD
Usuń