czwartek, 21 marca 2013

Pisadło XV

Siemka.

Naprawdę PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM PRZEPRASZAM. Podziwiam waszą anielską cierpliwość. . Nawaliłam, wiem. Może więc w nagrodę dam dwie opcje? Te które  miały najwięcej głosów. 

                                         CO SIĘ CZAI ZA ŻANETĄ?

   Żaneta sparaliżowana strachem nie śmiała się odwrócić przez dłuższą chwilę.           
Wiatr złowrogo wył cicho między drzewami. Z lasu dochodziło pohukiwanie i wycie.
Po chwili zadumy Żaneta zdenerwowała się. ,,Jak mam zginąć to chce chociaż wiedzieć czyją jestem ofiarą'' pomyślała. Odwróciła głowę ale nie zobaczyła kozy, wilka  ani nic takiego.  Nie mogła uwierzyć przecież to....
-Eleonora?! - zapytała szczerze zdziwiona. Spodziewała się wszystkiego tylko nie swojej młodszej siostry.
-Żaneta?! A nie ja wiedziałam że to ty. Co tu robisz siostro?
-A jak Ci się wydaje?
-Sama nie wie...
-Tak się składa że poluje na hipopotamy. Nie widać?! - Zapytała ze złością.     Ela bez  
słowa pomogła jej wstać. Razem ruszyła w ciemny gąszcz lasu, którego nigdy nie widziały  na oczy.

                                     CO ZDECYDOWAŁA ALVIENE?

   Charlene rozejrzała się po placyku. Ale dziewczyny tam nie było. ,,Gdzie ta ****** * się podziewa?'' pomyślała. Pewnie też się zastanawiacie gdzie ta ***** się podziewa. Cóż ta *****
stała, na mostku. Trochę wspominała. Trochę rozmyślała  o przyszłości. Z tego mostu jako Alvin  zrzuciła Britt do  chłodnej wody w upalny dzień. Tutaj trenował kiedyś z Eleonorą grę w piłkę. A kiedyś Teodor urządził tu dla niej urodzinowi piknik(dla Alviene). I kiedyś z Szymonem puszczali tu latawce. Jeden most a tyle wspomnień... Spojrzała w odmęty błękitnego jeziora. Nie było głębokie, Britt sięgało do bioder. Och, liść pływała po krystalicznej tafli. Gorzka łza wmieszała się w miliardy kropli.  Delikatne kręgi wyrysowały się na niebieskim obrusie. Alviene pomyślała wtedy że jedna mała kropla, potrafi zmienić wszystko. Jedna mała łza, a idealnie gładkie lustro jeziora pomarszczyło się w dziwnym grymasie. Poczuła ciepło rubinowej broszki w kieszeni. Wyjęła ją i patrzyła w nią zamyślona. Teraz dopiero teraz  przyjrzała się broszce. Kamień miał kształt połowy serca. Broszka była piękna a ta połowa z jednej strony była całością ale z drugiej.... czegoś tu brakowało. O, lustro jeziorka znów była gładkie. Alviene zajrzała w nie niepewnie. Zobaczyła prawdziwego siebie. Alvina.  Alvin tam był, zupełnie jak broszka. Niby cały a jednak czegoś brakowało. Brakowało czegoś, albo kogoś....

                                             * * *
Zdecydowałam. - hardo rzuciła Charlene Alviene. Spojrzała blondynce prosto w oczy i powiedziała
Zostanę Alviene. Ale JEJ nie wolno ci ruszać.
Co?!  - Charle zdziwiła się szczerze. - Ty?! Chcesz być... tym?!
Nie chce. Ale wolę być tym, niż żeby ona była nieszczęśliwa do końca życia.
A ty?!
Ja? Mogę zejść na drugi plan-machnął ręką -JA się mogę przyzwyczaić.
    Charle nie powiedziała nic. Dwie dziewczyny (A raczej półtorej, da bum tsss!) stało na moście patrząc sobie w oczy.


          Caroline siedząca na drzewie, nie powiedziała  nic. Zastanawiała się tylko gdzie jest Kot.                         
  
           Kot tymczasem nie zastanawiał się gdzie jest Caroline. Bacznie  przyglądał się Ruby, która mruczała co nad garnkiem wypełnionym fioletową miksturą. Mruczała coś że teraz Charle jest pod jej kontrolą, że zaraz wola Charle stanie się jej wolą, że chce dziewczynę. Mówiła oczywiście po łacinie, ale Kot jako znawca czarnej i białej magii doskonale ją rozumiał.

Charle ciągnięta niewiadomą mocą z całej siły uderzyła Alviene w głowę tak celnie i sprawnie, że ta natychmiast straciła przytomność. A  ona, wzięła ją przerzuciła przez ramię, i zaniosła do Ruby.
Cykl przenoszenia do lustra powtórzył się. Gdy Alvie była już po drugiej stronie, Charle zapytała ;
No, to chyba jesteśmy kwita co?
Nie do końca.
Rzuciła na nią urok, przeniosła do lustra i usiadła w kącie.
Tak, teraz jesteśmy.
Miasto otulone mrokiem spało snem głębokim, ciepłym i twardym. Nikt nie zauważył Caroline wkradające się do starego garażu. Biorącej kota pod pachę dotyka białą niemal dłonią tafli lustra szepcząc coś cicho. Powoli przechodzi na  drugą stronę.

  Papuga cierpliwie odpowiadała na grad pytań.
-Gdzie jesteśmy?
-W Lesie Prawdy proszę pana.
-Jak Ci na imię?
-Antonio panienko.
-Dużo jest w lesie papug?
-Niewiele paniczu.
-Ile?
-Cztery. Ja żona syn i córka. Pozwoli pani, że ja o coś zapytam. Spotkała  panią  tu jakaś przygoda?
-Naturalnie, spotkałam stado wilków i...
-Zadały panience zagadkę? A pani odpowiedziała, inaczej by tu pani nie było. Państwo wybaczą, ale muszę wrócić do rodziny.- papuga ukłoniła się grzecznie i odleciała. Zostawiając ich na łasce nieprzebytej puszczy...
        
  Żaneta kończyłą opowiadać siostrze przygodę z kozą, gdy usłyszały cichy szelest za sobą. Czujne siostry odwróciły głowy. To coś, było dużo gorsze od kozy. To było... coś. Nie potrafię tego opisać. Powiem tylko że było wielkie i potężne. I że pochłaniało wszystko co stanęło mu
na drodzę. Siostry z piskiem pognały przed siebie. Ale jak pokonać coś, czego nie da się pokonać. Więc biegły przez las. W międzyczasie Ela zauważyła że coś jest jakby z wody. A jakby w to rzucić ogniem, podpalonym patykiem.?

  Alvin  obudził się na drzewie. Ześlizgną się po pniu w dół. Rozejrzał się ciekawie po okolicy, zerkną na ptaki, na drzewa, na niebo. Wzruszył ramionami. Podszedł pod drzewo. C o ś tam leżało.
Oś miało nawet imię. Niektórzy nazywali je tak, a inni inaczej, ale oficjalnie coś zwało się Szymon Seville.


Caroline nieśmiało rozejrzała się o lesie. Postawiła Kota na ziemi. Po cichu wlazła na jodłę. Zobaczyła stamtąd Alvina. Pochylał się nad Szymkiem jakby myśląc, co dalej.

Teodor siedział przy ognisku i śpiewał. A Britt, leżała na trawie rozmyślać. Patrzyła na szare niebo. Teraz stało się błękitne a po jego oceanie pływały drobne puszyste  chmurki. Mówiła o tym Teodorowi ale on zapewniał że niebo nadal jest szare. A Britanny myślała o miłych rzeczach. Ta chmurka wgląda jak... porcja lodów. Ta wygląda jak ta sweet sukienka z wystawy w centrum. Ta z kolei przypomina Alvina. Briit machinalnie westchnęła. Niebo nabrało jeszcze piękniejszego odcieniu błękitu. Tamta wygląda jak ta torebka.(niebo nadal uśmiecha się ładnie.) Ta droga torebka (niebo lekko ściemniło się) A ta... no tak, wygląda jak Charlene. Niebo było tak szare, a nawet bardziej niż wcześniej. I pociemniało tak nagle! Dokładnie w momencie gdy Charlene pojawiła się w jej głowie Czyżby.... nie....-
Usłyszała trzask zza krzaków. Odwróciła głowę. Teodor chyba tego nie zauważył ale zza krzaka wyskoczyła nimfa. Albo coś takiego. W jednej chwili jest piękną młodą dziewczyną o zielonych oczach, a w drugiej obrzydliwą staruchą. Rzuca się na nią wściekle. Rzuca jeszcze jedno spojżenie ale zostaje potraktowana patykiem. Duuuużym patykiem. Podnosi się. Niepewnie zaczyna.
-Gdzie ja... O boże! CZyżbym panience coś zrobiła?
-Nie do końca zamieniła się pani...
-Mów mi Kelejno.
-No więc Kelejno, zmieniłaś się w...
-Staruszkę?
-Nom. Przepraszam. Naprawdę przepraszam. Ktoś mnie zaczarował.
-Acha.
Usiadły na kłodzie i zaczeły rozmawiać. Gdy obgadały wszystko co im przychodziło do głowy, Britt powiedziała
-Masz piękny naszyjnik.
A było tak w istocie. Naszyjnik ze złotym łańcuszkiem, z owalnym kryształem, lśniącym kolorami tęczy.
-No nie? Pomaga mi. Pozwala się przygotować. Zawsze przed.... Zamianą szarzeje. Podobno gdy aakuje jest czarny.
-A nie pomyślałaś... Nie to nie dorzeczne. Jesteś mądrą nimfą.
-Ale co?
-Czy nie dostałaś go w dniu gdy zaczeły się twoje kłopoty?
-Skąd wiesz?
Britt zachichotała rozbawiona głupotą niemądrej nimfy. To jest ten paradoks. Kelejno opowiadala o roślinach, medycynie, astrologii... A dała się zwieść takiej małej błyskotce.
Nimfa długo nie rozumiała. Gdy po dłuuuugich tłumaczeniach zrozumiała że to naszyjnik jest zaklęty, pokręciła głową.
-A myślałam...?
-Myślisz że zaczaarowany jest kamień, czy łańcuszek.
-Łańcuszek. Kamień od dawna nosiłam w bransolecie. Mam ich sporo-  pokazała na błyskotke - ale łańcuszek był prezentem. Myślisz że jeśli zdejme naszyjnik, moje kłopoty się skończą?
-Na pewno.
-W takim razie, Britanino Miller - zerwała naszynik głatownym ruchem. kamień zaczepiła na rzemyku który trzymałą w kieszeni- Kamień daje Ci w podarku. Niechcący uratowałąś mi życie.
Cicho chichotając pobiegła w krzaki.
A Britt została z rozdziawioną buzią, z kamieniem na rzemyku w ręce.

Szymon został obudzony porządnym strzałem w policzek.
-A-a-a-a-lvin?- zapytał zadziwiony.
A on, spojrzał na niego równie zdumiony. No właśnie. ,,On''

Co dalej?

1. ,,Żaneta i Ela pokonują potwora''
2. ,,Caroline rozmawia z braćmi''
3. ,, Teodor zauważa że jedno drzewo jest jakieś inne''
4. Where's is  Charlene?

10 komentarzy: